XI Bieg o Łaziskie Liście im. A. Kalei
Jak to mówią, raz na tarczy, raz z tarczą… tym razem wyszło na tarczy. Bieg o Łaziskie Liście był już dość dawno temu, długo się zbierałem do napisania tego tekstu. Była to seria porażek, dlatego było mi z tym dość ciężko.
Był to już mój 5 bieg w tym miejscu. Niby z każdym rokiem jest lepiej, ale nadal nie jestem zadowolony. W zasadzie inaczej… najbardziej zadowolony byłem ten pierwszy raz.
2013r. 24:28, 49 miejsce open i 15 w kategorii
2016r. 19:22, 16 miejsce open i 5 w kategorii
2017r. 19:00, 12 miejsce open i 4 w kategorii
2018r. 19:01, 9 miejsce open i znowu 4 w kategorii
Miejsce niby lepsze, ale czas… pierwszy raz gorszy i znowu nie udało się zejść poniżej 19 minut.
Plan
Pogoda jak zwykle na tym biegu była wymagająca – gorąco i duszno. Trasa również nie sprzyja – dwa momenty pod górę dające mocno w kość. Już na samym starcie naszła mnie myśl… po co mi to, może dać sobie spokój? Ale postanowiłem powalczyć… chociaż może moja mina mówi coś innego 😉
Zacząłem ostro, pierwszy km w 3:31, byłem wtedy 5 i chyba 2 w kategorii. Przyszła pierwsza górka… a ja przypomniałem sobie że nie lubię biegów na 5km… i to tempo jest dla mnie zabójcze. Drugi km już w 3:55, wyminęły mnie ze 2 osoby… potem kolejny km w 3:57
Motywacja
Łaziska to moje miasto – chociaż już tu nie mieszkam, czuję się związany sentymentalnie. Do tego na ulicy mogłem spotkać znajomych, którzy po prostu przechodząc obok – mogli mi kibicować. Dodawało to sił, jednakże pogoda i stan mojego przygotowania… był przeciwko mnie. Kolejne 2 osoby mnie minęły, czwarty i piąty km po 3:44-3:45 i tak uciekło mi 3 miejsce w kategorii. Nawet jakiś czas trzymałem się tej osoby… ale głowa dała o sobie znać i po prostu nie poszło. Tętno cały czas wysokie, brak sił na mocną walkę… a co gorsza, brak chęci.
Wpadłem na metę z pytaniem w głowie „co ja tu w ogóle robię???”
Lekcje do odrobienia
Przejdę teraz może do analizy co poszło nie tak i co należy następnym razem zmienić
- na pewno za wcześnie wróciłem do treningów po maratonie w Manchesterze. Sam nie wiedziałem, że aż tak dużo kosztowały mnie przygotowania,
- za wcześnie, ale też za szybko, chciałem za dużo szybkich treningów robić, mimo dużego zmęczenia,
- uszło powietrze – tak, po realizacji tak wielkiego celu jak łamanie 3h w maratonie – po prostu uszło ze mnie powietrze, niby postawiłem sobie nowy cel – łamać 18 minut na 5k… ale sam w to jakoś nie mogłem uwierzyć, nie cieszyłem się tym,
- brak wiary – w #crushin3 wierzyłem całym sercem, codziennie powtarzłem sobie, ze to zrobię – tym razem brakło takiego samozaparcia i wiary we własne siły,
- brak radości – przemęczenie, brak wiary, przymus… to sprawiło, że bieganie w ogóle nie sprawiało mi radości – przez co na treningi wychodziłem jak za karę, katowałem się jak tylko mogłem – ale efektów nie było,
- zbyt restrykcyjna dieta – przed Manchesterem mocno dbałem o dietę, zaprocentowało to na biegu… ale jednak wyryło się w mej psychice. W okresie między kwietniem a majem – w ogóle nie kontrolowałem tego, co jem… wróciłem w dużej mierze do słodyczy, piwa, jedzenia na mieście… to wszystko zdecydowanie wpłynęło na moją kondycję,
- nie pij piwa przed samymi zawodami – w noc przed zawodami jakoś nie mogłem sobie odmówić 2 piw… niby nic, ale jednak przyłożyło swoją cegiełkę do słabego wyniku,
- idź spać wcześniej – tak… dzień przed biegiem poszedłem spać po północy… kolejny szkolny błąd,
- pracuj nad motywacją – tego zabrakło, były nawet momenty, w których marzyłem o przejściu w spacer lub zejściu z trasy,
- pracuj nad pychiką – walka do samego końca jest bardzo istotna… ja czasami za szybko się poddaję, za szybko mówię… CHRZANIĆ TO. Tak straciłem to 3 miejsce w kategorii, zabrakło 15 sekund,
- raz jeszcze motywacja – kurde, treningi biegam szybciej niż te zawody.
Podsumowanie:
Bieg o Łaziskie Liście skończył się… jak się skończył. Nie jestem zadowolony, ale wiem że jeszcze tam wrócę. Za rok znowu stanę na starcie, znowu spróbuję swoich sił i liczę, że wtedy będzie lepiej.