#crushing3, podsumowanie tydzień 8/20
Ból jest chwilowy, chwała trwa wiecznie…
Teraz trochę o tej ciemniejszej stronie treningów. To nie jest tak, że sobie biegam, endorfinki wirują i wszystko jest super. Sport, nawet ten amatorski to też duża ilość bólu. Ból zarówno psychiczny (gdy trzeba się przełamać i wstać 5:20 na trening), jak i ten fizyczny – ból w trakcie ćwiczeń, palące mięśnie czy płuca… ale też to, co dzieje się po treningu. Zakwasy, nadwyrężenia, przeciążenia czy w najgorszym przypadku kontuzje. Nie ma dnia by coś mnie nie bołało… chwilowo, lub na dłużej… ale tym razem chyba trochę przesadziłem… o tym poniżej.
7.01. NIEDZIELA
RANO: długie, męczące wybieganie – 25 KM, w tym 6 KM tętno 160, 15 KM tempo 4:14min/km, 4KM tętno 160. Był to trudny trening, nawet nie przypuszczałem jak bardzo – dzień wcześniej późno się położyłem, wypiłem dwa piwa – niby nic takiego, ale miałem jednak tego efekty, lekcja na przyszłość.
8.01. PONIEDZIAŁEK
WIECZÓR: Joga – 20 minut
9.01. WTOREK
RANO: Miało być: easy 16 KM, ale tak się biegło… że wyszło 17KM i to w średnim tempie 4:24min/km, tym bardziej to cieszy, że tętno w okolicy 156bpm. Ten trening napawa optymizmem.
WIECZÓR: Body pump, 55min
10.01. ŚRODA
WIECZÓR: 15 minut ćwiczenia na mobilność, 15 minut ćwiczenia na wzmocnienie pośladków i 15 minut mięśnie głębokie na poduszce sensorycznej.
11.01. CZWARTEK
RANO: miało być: Easy 50 minut (tempo 5:00 min/km) + 10 x 200m podbiegi (szybko), zbieg wolno + schłodzenie 5 minut. Patrząc jednak na warunki za oknem postanowiłem zmienić. Smog na maksa, normy przekroczone o ponad 600%, więc trzeba było biegać w masce – podbiegi wtedy nie potrzebne. Znowu zaskoczony jestem tempem – 4:34 min/km utrzymując tętno poniżej 160bpm, pierwszy raz chyba tak dobrze wyszedł trening w masce.
Tutaj coś o bieganiu w masce – zdecydowanie mniej powietrza dostaje się do płuc i za każdym razem jak w niej biegnę, czuję że niewystarczająca ilość energii dociera do nóg. Jest to zawsze wymagający trening, po którym nogi są naprawdę bardzo zmęczone.
Wieczór: 20 minut trening mięśni głębokich na poduszce sensorycznej – znowu głównie skierowane na nogi, a na koniec 25 minut joga
12.01. PIĄTEK
RANO: 3KM z tętnem <160, 2x 15 minut interwał (pierwszy ze średnim tempem 3:53, drugi 3:57), przerwa między interwałami 1minuta, na koniec 7KM spokojnego biegu… no i się doigrałem w końcu. Już na początku czułem obciążenie łydek (chyba skumulowany efekt zwiększania obciążeń treningowych, a przede wszystkim treningi z dnia poprzedniego). Po interwałach było już źle… dobiegłem do tych 18KM ale z dużym grymasem na twarzy.
Szczęście w nieszczęściu, że na wieczór byłem umówiony do mr.prodotyk na masaż – rozmasował mi tę łydkę, ale tyle bólu na raz dawno nie czułem. Trzeba było zamknąć oczy i znieść go godnie, chociaż momentami gdy mr.prodotyk trafiał na bolące miejsce – wiłem się jak szczupak. Łydka mocno przeciążona, zmasakrowana… nie obyło się też bez plastrowania. Trzeba szybko wrócić do normalnej dyspozycji… niedzielne długie wybieganie stoi pod znakiem zapytania.
Ból to jednak nie przeszkoda w ćwiczeniach – bolą nogi… zawsze można pracować nad górą. Wieczorem wpadł więc jeszcze Body Pump 60 minut, jedynie musiałem opuścić wykroki ze sztangą.
13,01. SOBOTA
rest day