Kolejna granica możliwości przesunięta – non stop do przodu. Dalszy efekt diety bezglutenowej?
Cześć,
dzisiaj szybki update, jest już późno a jutro z rana wyjazd korporacyjny więc nie mogę za długo siedzieć.
Mam kilka istotnych wiadomości do przekazania.
Nadal trzymam się diety bezglutenowej, co więcej – przyzwyczajam się coraz bardziej. Coraz mniej brakuje mi pieczywa i kanapek. Kolacje za to coraz „konkretniejsze” ale mimo to nie ma skoku wagi.
W zasadzie to jem więcej niż poprzednio, i bardziej konkretnie. Tak wyglądała moja kolacja zjedzona o 22:30. Grillowany kurczak z papryką, ziemniakami i sosem czosnkowym. Do tego 30 minut wcześniej szklanka mleka z miodem. Dlaczego tak konkretnie? Po pierwsze dzisiaj był trening (planowo biegam w piątki – ale jak już wspomniałem „korpo-wyjazd”). Po biegu od razu gorące mleko z miodem, potem rolowanie i rozciąganie a na koniec ta kolacja.
Przechodzę teraz do najważniejszego, chyba służy mi ta dieta, czuję się „lżejszy”, do tego od miesiąca utrzymuję ćwiczenia uzupełniające wraz z dłuższym rozciąganiem i rolowaniem… i efekty przychodzą. Dzisiaj miałem trening z 5 interwałami po 1km każdy, po raz pierwszy w życiu każdy interwał był poniżej 3:40min/km. W tym aż 2 poniżej 3:30 min/km. To są prędkości z którymi dotychczas nie biegałem. Pierwszy kilometr najszybciej w życiu – 3:21,9. Jak tak dalej pójdzie to rok 2017 naprawdę zapowiada się dobrze.
Moje 30 dni na diecie bezglutenowej w zasadzie już niebawem się kończy (coś koło 6 grudnia), ale muszę rozważyć czy nie wprowadzić wielu elementów na stałe. Z jednej strony progres mogę tłumaczyć ćwiczeniami – ale w tej diecie też coś jest! spróbujcie sami 🙂
Zapraszam też do komentarzy – jak ktoś ma pytania, to śmiało :).
Na koniec fotka jak się czułem po tym jak zobaczyłem 3:22 na zegarku, a przez prędkość to aż mi wszystkie włosy stanęły na głowie.
p.s. jutro czeka mnie trudny dzień, od 5:30 do około 23 poza domem, z czego jakieś 8h w aucie… będzie czekało na mnie mnóstwo pokus żywieniowych… muszę być przygotowany. Trzymajcie proszę kciuki, jak wrócę dam znać czy przetrwałem.
pozdrawiam
Marek