To nie miało prawa się udać!
Enea Bydgoszcz Triathlon… czyli mój sprawdzian, czy da się dobrze zrobić zawody… nie trenując od 3 tygodni. To nie miało prawa się udać. Jednak było to cenne doświadczenie. Największa lekcja pokory, ale też największe wewnętrzne zwycięstwo… jak do tego wszystkiego doszło? zapraszam na relację
Enea Bydgoszcz Triathlon
Ten sezon nie należy u mnie do szczególnie udanych. Jak nie spotkanie z psem, to kontuzja… i tak 3 niezamierzone przerwy w treningach. Od IM w Gdyni (więcej TUTAJ) bolało mnie kolano, na tyle, że zaprzestałem treningów i do ostatniej chwili zastanawiałem się, czy w ogóle do Bydgoszczy pojadę. Na kilka dni przed zawodami było już lepiej, zdecydowałem więc pojechać.
Tym razem zupełnie odwrotnie niż do Gdyni… przyjechałem prawie na ostatni moment. Dzień przed zawodami i to tak grubo po 18 zameldowałem się w Bydgoszczy.
Organizacja Enea Bydgoszcz Triathlon
Tutaj duży plus, bo odbiór pakietów wraz z możliwością wstawienia rowerów do godziny 21. Bez problemów trafiłem do miejsca, w którym odebrałem pakiet. Patrząc na strefę zmian… bez obaw (przed deszczem) postanowiłem tego samego dnia zostawić rower. Strefa zmian pod dachem to wg mnie strzał w dziesiątkę:). Zero obaw, że coś zamoknie:)
W pakiecie był voucher na różne gadżety z #mamCEL . Muszę przyznać, że marketingowo naprawdę świetna robota. Samo hasło jest genialne i motywuje do treningu, a wszystkie produkty z nim? Po prostu cieszą oko i chce się je mieć:)
Start Enea Bydgoszcz Triathlon
Start tym razem był na godzinę 8:00… zdecydowanie lepiej wstać na tę godzinę, niż na 6:00 🙂 Pływanie w Brdzie, na dystansie 1/2 IM dwie pętle (z wyjściem z wody) – czyli dwa razy pod prąd i dwa razy z prądem.
Organizacja pływania
Rano można było jeszcze wejść do strefy zmian, dorzucić coś do roweru, potem na spokojnie się przebrać i zostawić rzeczy w depozycie. Następnie pozostało oczekiwanie na start. Duży plus za toi toie blisko startu:) w Gdyni tego mi zabrakło.
Start wręcz idealny, dwójkami co 8 sekund. Ustawiłem się w miarę z tyłu i dzięki temu był to mój najlepszy start w życiu, zero pralki :). Dno podobno było odpowiednio „golone” (o tym później) a przy wyjściu z wody były maty, by się nie pośliznąć.
Płyniemy
Chyba odczarowałem ostatnio moje pływanie, lęk jak na Silesiamanie przeminął. Co więcej, cieszyłem się na pierwszy raz w rzece. Gdy wskoczyłem na rozgrzewkę do wody, to bawiłem się tym, zero negatywnych odczuć. Woda wydawała mi się dość ciepła (chociaż słyszałem głosy, że niektórzy wymarzli:). Nawet wodorosty nie przeszkadzały mi specjalnie, a do tego woda przejrzysta.
Ruszyłem swoim tempem, swobodnie, nie trzeba było się przepychać ani uciekać na boki. Miejsca było sporo i chyba tylko ze 2-3 razy miałem kontakt z innym zawodnikiem. Prąd był dość mocny, efektem było pierwsze 500m w ponad 15 minut. Gdy robiłem pierwszą nawrotkę, zdublował mnie jeden zawodnik, do teraz się zastanawiam jak on to zrobił? Na luzie, w samych kąpielówkach, bez pianki i tylko plusk plusk i już go nie było.
Droga powrotna już dużo lepsza, bo z prądem, wodorostów momentami dość sporo, czasami się musiałem przez nie „przepychać”, ale zupełnie tego dnia mi to nie przeszkadzało. Wyjście z wody było dość trudne, bo śliskie, ale po jakimś czasie pojawiły się już maty i było ok. Tutaj spotkałem dopingującą Olę :)co dodało mi lekkiego kopa.
Druga Pętla
Tutaj już lekko zmęczony, ale nadal zadowolony. Cieszyłem się mijając kolejne boje, chociaż czułem że tempo zabójcze nie jest, znowu prąd robił swoje. Kilka razy ponownie bardziej gęste wodorosty… potem nawrotka i już cudowne uczucie płynięcia z prądem. Całe pływanie skończyłem w 51 minut, co było 62 czasem. Nie jestem demonem prędkości w wodzie… ale za to po raz pierwszy w życiu podobało mi się OW, co daje nadzieję, że prędkości też przyjdą za jakiś czas.
T1 Enea Bydgoszcz Triathlon
Tutaj szybkie wyjście z wody, bieg do hali -> przed wejściem trzeba było ściągnąć piankę i wrzucić do worka. Szybka zmiana i ruszyłem w trasę rowerową. po 2:25 min byłem już na trasie
Organizacja: rower
Rower składał się z 4 pętli, łącznie niestety tylko 82 km… przy czym mój gramin pokazał jedynie 77,8 (o tym później). Trasa wg mnie była poprowadzona fajnie, dwie nawrotki na każdej pętli i po 2 zakręty 90stopni, jedyne co… to brakowało mi tych kilometrów.
Jedziemy
Na rowerze zwykle jadę na wyczucie, daję z siebie tyle ile mogę i ile wiem, że dam radę utrzymać na danym dystansie. Biorąc też pod uwagę fakt, że od Gdyni praktycznie nie byłem na rowerze, to ciężko było wywnioskować na ile mnie stać. Chciałem się trzymać okolic „30km/h). Pierwszy podjazd trochę namieszał mi w planach, ale potem już było dość dobrze. Starałem się pilnować jedzenia i kręcić równym tempem.
W okolicy 20km zaczął się po raz pierwszy ból w kolanie, ten przez który pauzowałem. Był to trochę zły znak, ale starałem się o tym nie myśleć, szczególnie że było z górki i średnia od 10km do 21 wyszła 42km/h. Po jakimś czasie kolano przestało, potem jeszcze kilka razy lekko się odezwało, ale bez tragedii.
Myślałem, że na takiej trasie będzie dużo wyprzedzania, ale jakoś tak wcale nie było, ja wyminąłem kilka osób, kilka osób wyminęło mnie (szczególnie Ci z czołówki na którymś tam już okrążeniu). Dużą część trasy jechałem po prostu sam, nawet mi to pasowało, nie trzeba było się zastanawiać nad odległościami od innych zawodników:).
Jadąc na ostatnią pętlę, zobaczyłem Olę, jak zwykle starała się dodać mi sił. Nastrój był u mnie bardzo dobry, kolejne kilometry mijały, a ja nie odczuwałem dużego zmęczenia i cieszyłem się jazdą. Gdy minąłem przedostatnią nawrotkę i spojrzałem na garmina, to stwierdziłem, że nie ma szans, ta trasa nie będzie miała 82km… no chyba, że o czymś nie wiem. Ta myśl trochę mnie męczyła przez całą ostatnią pętlę, zastanawiałem się czy jeszcze gdzieś będzie trzeba podjechać (chociaż trasa była dobrze oznaczona). Wybiło mnie to trochę z rytmu. Na szczęście gdzieś przede mną jechała jedna dziewczyna (Pauli – idacprzedsiebie). Ze 100 metrów, więc ciągle ją widziałem. W planie nawet postanowiłem, że postaram się ją wyprzedzić… ale jakoś mi się to nie udało. Nawet już przy zjeździe do T2 Ola krzyknęła, że myślała, że ją wyprzedzę na trasie, odkrzyknąłem tylko, że na bieganiu…
Podsumowanie: Rower
Rower zaliczam do udanych, tempo nieznacznie spadało z kolejnymi pętlami, ten jeden podjazd coraz bardziej dawał się we znaki, ale jestem zadowolony. Średnia koło 34 km/h i 42 czas zawodów. Patrząc na waty… lepiej niż w Gdyni 🙂
T2 Enea Bydgoszcz Triathlon
Wpadłem szybko do strefy zmian, łyk wody, zmiana butów i ściągnięcie kasku + galaretka. Łącznie 3:08 to wszystko trwało i ruszyłem na bieg… już w strefie zmian wyprzedziłem tę dziewczynę, a na biegu…
Organizacja: bieg
Bieg, tak samo jak trasa rowerowa, składał się z 4 pętli, 3 punktów odżywiania. Poprowadzony był wzdłuż rzeki, momentami w mało malowniczych miejscach, z trasą raczej szutrową, a momentami w bardzo fajnych – niedaleko Rynku. Jak dla mnie trasa fajna, kilka małych podbiegów, ale do przeżycia 🙂 No i dość fajny doping w niektórych miejscach i przede wszystkim też wolontariusze, byliście REWELACYJNI !
Biegniemy
Czy da się pobiec dobrze półmaraton, nie biegając od 2 tygodni? myślałem, że tak 🙂 Nie chciałem jednak szaleć i tempo miało być bardziej zachowawcze (koło 4:30min/km). Pierwsze dwa kilometry biegło mi się bardzo dobrze. Szybko zjadłem żel, odpowiednio się nawodniłem i pełen sił i optymizmu pobiegłem w 4:24min/km. Wyprzedzałem coraz więcej osób i cieszyłem się tym biegiem. Pierwsze znaki ostrzegawcze zaczęły się pojawiać już w okolicy 4km… biegłem niby na tym samym poziomie odczuwalnego zmęczenia… a zegarek pokazywał coraz wolniejsze tempo, 4:45…5:00… trochę zaczynało mnie to martwić, ale stwierdziłem że nie ma co myśleć, trzeba biec.
Na drugiej pętli, sam jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale już wyglądałem źle. Ola widząc mnie, zauważyła to, ale starała się dopingować. Biegła nawet ze mną przez jakiś czas… co więcej, na spokojnie utrzymywała moje tempo i dawała radę krzyczeć bym docisnął. Ja już trochę bez prądu starałem się jakoś dalej napierać, ale było coraz trudniej. Zaczęły się pojawiać 5:20, 5:30… chciałem, ale nie mogłem szybciej. Zmęczenie brało górę i wszystko bolało coraz bardziej.
Później jeszcze doping kolejnych osób z Instagrama (Mom and Daughter Run) i zbliżałem się do kolejnego punktu… myśląc, co by tutaj w siebie wciągnąć.
Pomarańcze !
Tak, to było to, czego było mi potrzeba. Na tej drugiej pętli miałem już dość słodkiego, wypatrzyłem pomarańcze, smakowały najlepiej w życiu:). Moje morale trochę wzrosło i zaczynałem czuć, że kryzy mija. Jeszcze nie zdawałem sobie sprawy… jak jest źle. Tempo spadło do 5:30, ale czułem się znowu dobrze jeżeli chodzi o głowę. Nawet byłem w stanie się uśmiechnąć do Oli, która znowu koło mnie biegła. Rzuciła pomysł, by się ze mną pościgać do następnego zakrętu… udało mi się tylko parsknąć śmiechem, ale walki nie podjąłem, bo mimo że chciałem, to nogi jak z betonu. Fizycznie już nie dawałem rady, czego efektem była czwarta, ostatnia pętka. Co tam się działo? zapamiętam do końca życia.
HORROR
Ból zaczął się robić nie do zniesienia, nogi paliły żywym ogniem. Gdy pojawiały się niewielkie podbiegi, musiałem przejść do marszu, ale za wszelką cenę chciałem się poruszać do przodu. Mijały mnie kolejne osoby, pytali się czy wszystko ok, żebym jeszcze się zebrał w sobie, dodawali otuchy.
Tempo 6:15… kolejny km w 6:48, nie dało się szybciej, przeplatany marsz z truchtem. W głowie znane myśli… po co mi to było? Mogłem odpuścić. Sam nie miałbym żalu do siebie, bo przecież ostatnie 3 tygodnie wychodziłem z kontuzji… Nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie byłem w stanie biec, nagle poczułem prąd w czworogłowych, na początku lekkie ukłucia, a potem nagle z całą mocą. Skurcze nad kolanami sprawiły, że musiałem stanąć, nie umiałem utrzymać równowagi, ból był mega. Mijała mnie akurat para z wózkiem, mężczyzna zapytał, czy może jakoś pomóc, porozciągać. Chwilę porozmawialiśmy, skurcze zaczęły się uspokajać gdy stałem, ale przecież Ola czekała na mecie – trzeba było jeszcze zdobyć się na ten ostatni wysiłek. 20sty kilometr w 7:42…
Moje życiowe odkrycie na Enea Bydgoszcz Triathlon!
Moc negatywnej energii! To było coś niesamowitego. Zacząłem się ruszać, podziękowałem za chęć pomocy i rozmowę i skupiłem się na dalszej trasie. Skurcze znowu się nasiliły, a co ja zrobiłem? Wrzasnąłem z całych sił! Do tego puściłem mocną wiązankę pod nosem, mówiłem do siebie „k* dajesz” i tego typu podobne określenia. Czułem złość, czułem mnóstwo negatywnej energii, czułem ból… ale postanowiłem go zaakceptować, postanowiłem tę całą negatywną energię przekręcić w siłę do działania.
Udało się ! po kilku krzykach, grymasach i nieustanną próbą wyrzucenia z siebie całej tej złości, ruszyłem. Skurcze nagle zaczęły ustępować, ból zaczął robić się do zniesienia… a ja przyśpieszałem. Ostatni kilometr biegłem w tempie 5:00 ! Cały czas pokrzykując do siebie. Ola zdziwiła się, jak mnie zobaczyła, tym bardziej jak widziała moją minę. Gdy na maratonach cierpiałam, był raczej grymas bólu, tym razem zdecydowanie wkurzenia. Biegła znowu kawałem ze mną, dopingowała, że już niedaleko, a ja byłem jak w transie. Moja złość mną zawładnęła i pchała mnie do przodu.
Do tego końcówka to gonienie kolejnej osoby z Insta (Asi z Zabieganych), która startowała w 1/8.
META
Wbiegając na metę uniosłem ręce w geście zwycięstwa nad sobą i krzyknąłem ostatni raz… aż się Zabiegany Konferansjer obejrzał co się dzieje :D. Zrobiłem jeszcze kilka kroków, odebrałem medal i padłem na ziemię. Złapałem się jakiegoś słupka i po prostu się rozpłakałem.
Organizacja: meta
Bardzo fajnie zlokalizowana, fajnie zrobiona… do tego Rozbiegany Konferansjer robiący swoją robotę. No i ta szarfa przed przekroczeniem mety. Do tego strefa finishera z prawdziwego zdarzenia, taka jakiej nie powstydziłby się maraton w Berlinie… ba! Wiele lepsza.
Podsumowanie: bieg
To był mój najgorszy bieg w życiu, najwolniejszy półmaraton i chyba jeden z najbardziej bolesnych. Nie ma się co dziwić, jednak bez treningu ciężko jest to dobrze pobiec. Jestem jednak zadowolony, głównie z tego, że odkryłem nowe pokłady mocy w złości i wiem, że dobrze wykorzystane potrafią pomóc. Aha… no i ta dziewczyna którą minąłem w strefie zmian… wyprzedziła mnie wtedy, gdy walczyłem ze skurczami. Czas biegu 2:05:08, 46 czas… zdecydowanie poniżej moich możliwości.
Enea Bydgoszcz Triathlon: podsumowanie
Jestem pod dużym wrażeniem organizacji, atmosfery i całej otoczki. Bardzo fajne za wody, na które będę chciał wrócić. Do tego cała ich filozofia #mamcel … do mnie trafia. Nie mam się do czego przyczepić:) no może poza brakiem kilometrów na rowerze.
Zawody kończę z czasem 5:27:53, 43 open, 11 w M35 i biorąc pod uwagę całokształt, jestem zadowolony :).
Podziękowania:
Sztanga.is.a.girl, że była przy mnie:)
Organizatorom Enea Bydgoszcz Triathlon za fajną imprezę.
Wolontariuszom za wsparcie na trasie
Znajomym z Insta, których spotkałem/lub miałem spotkać:)
Oraz wszystkim, którzy wsparli mnie w trakcie tych moich przygotowań, m.in. Adventure Sports
Maratonmania.pl za zdjęcia
2 komentarze
Aż się muszę wrażenia piwa napić , poczułam ten ból kolana i smak pomarańczy
Haha! Dzięki no ja też chyba się muszę napić, na samo wspomnienie