Silesiaman Triathlon – „idąc przez piekło, nie zatrzymuj się”
Pierwszy start w Katowicach, pierwszy w tym roku… Nadzieje były… a początku gorzej nie mogłem sobie wyobrazić w najgorszych koszmarach (no dobra, mogłem w ogóle utonąć;). Tak zaczął się dla mnie Silesiaman Triathlon.
Silesiaman triathlon okiem Oli
W dzień zawodów na chwilę tracę męża, a moje dzieci tracą ojca i mam trochę więcej rzeczy na głowie. W dzień zawodów walczę z sobą i swoim egoizmem. Walczę o to, by nie narzekać, nie zadawać pytań, nie poruszać żadnych innych kwestii Po prostu być.
Silesiaman triathlon 1/4
Pierwotnie byłem zapisany na 1/2, z kilku względów ten dystans wypadł… patrząc na to co zdarzyło się na pływaniu, to chyba dobrze. Sprawnie poszło odebranie pakietu, a potem ustawienie wszystkiego w strefie zmian. Nie było koszyków na rzeczy… ale takie mamy czasy, nie ma co się czepiać:) ważne, że zawody się odbyły i za to wielkie dzięki ekipie z Silesiaman Triathlon!
Pływanie na Silesiaman triathlon
Idąc z rana na start, minęliśmy „szambiarkę” z Katowickich Wodociągów, podjeżdżającą pod jedną z restauracji… coś tam śmierdziało. Śmiałem się z Olą, że pewno wleją to do stawu, w którym będziemy pływać… Chciałbym się mylić… ale pierwsze wejście do wody… i przypomniał mi się właśnie ten smród. Nie wiem, czy ten staw już taki jest… czy faktycznie coś z wodociągów tam popłynęło. Wracając jednak do samego startu:
DRAMAT
Chyba tylko tak to mogę określić. W jednym momencie czuję się dobrze, unoszę się na wodzie czekając na start, słyszę odliczanie, załączam zegarek, 3,2,1,… START.
Płynę, tak jak i wszyscy dookoła, pierwsze machnięcia rękoma… oddech, głowa w wodę, ruch ramion, znowu oddech, nagle brak powietrza. Ścisk, ktoś przepływa koło mnie… a ja czuję znowu brak powietrza. Staram się uspokoić, ale nie wychodzi. Nie mogę zanurzyć głowy w wodzie, czuję duży ucisk w klatce piersiowej. Powietrze nie chce wchodzić do płuc. Tętno idzie w górę, oddech jeszcze bardziej się spłyca, ogarnia mnie panika, rozglądam się za ratownikami. Wszyscy mnie mijają, zostaję mocno z tyłu, zaczynam płynąć żabką z głową w górze, byleby tylko móc nabrać powietrza. Co w tym najgorsze? To powietrze nie chce docierać! Czuję ciśnienie wody, czuję, że pianka mnie opina, duszę się. Nie umiem się uspokoić. Ciągle płytkie, szybkie oddechy i zaczynają boleć mnie płuca.
Poddać się?
Tak… to byłoby najłatwiejsze, jak widzę przed sobą trasę do przepłynięcia… robi mi się gorąco, brzeg widzę w odległości jakichś 50 metrów. Tak łatwo byłoby po prostu tam dopłynąć tą moją żabką. Jeszcze łatwiej krzyknąć do ratowników, którzy i tak kręcili się w mojej okolicy. Próbuję płynąć krytą żabką… znowu brak powietrza. Unoszę głowę do góry z poczuciem porażki. Porażki… a przecież zawody praktycznie się jeszcze nie zaczęły. Mnóstwo myśli przechodzi przez głowę, wymówek, co powiem że mi się przytrafiło… może skurcz? Może kolka? A może coś jeszcze innego? Mam już zakrzyknąć do ratownika, ale nagle myślę o żonie… ona tam na mnie czeka. Myślę o dzieciach, mają za chwilę przyjść oglądać swojego tatę…. i co ja im powiem? Wymyślę jakąś ściemę? Usprawiedliwię im się? Ok… może zrozumieją, może nie, ale ja? Ja będę znać prawdę. Będę wiedział, że się poddałem.
Nigdy się nie poddawaj.
Nie mogłem do tego dopuścić. Nigdy jeszcze nie byłem tak blisko by to zrobić, jednak się powstrzymałem.
Dean Karnazes
Jeśli nie możesz biec, idź. Jeśli nie możesz iść, czołgaj się. Rób to co musisz zrobić. Idź do przodu i nigdy, przenigdy się nie poddawaj.
Powiedziałem sobie… dobra, mogę płynąć żabką tak? Tak. No to płyń Marek! Jak musisz, przejdź na plecy, ale po prostu płyń.
Powrót
Chciałbym powiedzieć, że nagle wszystko ze mnie zeszło… że wróciło do normy, a ja po prostu popłynąłem dalej już normalnie przezwyciężając kryzys. Tak jednak nie było, kryzys trwał, upływające sekundy… ba, minuty tym bardziej go pogłębiały. Nie poddawałem się jednak. Wolno, bo wolno, ale przybliżałem się do końca. Obawiałem się, że skończy mi się czas (nawet nie wiedziałem czy jest jakiś limit… ale wiedziałem, że przybliża się godzina startu kolejnego dystansu). Obawiałem się, że Ola będzie zestresowana, tym co się ze mną stało (czy nie utonąłem?). Chwilami udawało mi się zrobić kilka ruchów kraulem, potem znowu niestety musiałem wracać do żabki. W końcu zobaczyłem upragniony podest i wyjście z wody… ledwo dotarłem.
Jak widać, druga grupa szykowała się już do startu.
Co to było?
Nie wiem, mieliście kiedyś coś takiego? Jak tak, to dajcie proszę znać. Jak sobie z tym poradzić?
Pływanie kończę na 162 miejscu… 6 od końca, przy czym już tylko 3 osoby po mnie wyszły z wody. Czas 40 minut…
Okiem Oli
Stoję na brzegu i nawet nie próbuję dojrzeć, który płynie Marek. Z oddali wszyscy wyglądają tak samo. Małe, poruszające się punkciki. Dziś króluje zieleń. Nagle ktoś krzyczy i wzywa ratownika, przez chwilę nie wiem kto. Po chwili oddycham z ulgą, że dla marka jeszcze nie wszystko stracone. Z drugiej strony i tak nie umiem powstrzymać łez. To silniejsze ode mnie. Płaczę nad czyimś niespełnionym marzeniem. Jest mi najzwyczajniej w świecie przykro, komuś się dziś nie udało.
Marek zakładał że, przepłynie w 22 minuty… po 30 minutach zaczynam więc się zastanawiać, czy przypadkiem go w tym tłumie nie przeoczyłam. Tego, że wyjdzie 3 od końca się nie spodziewałam.
Nie tylko ja dałem plamę…
Co ten Garmin nawyprawiał? Jak na sprzęt z tej półki cenowej (tutaj:RECENZJA Fenix 6 sapphire), to spisał się nie lepiej niż ja. Poniżej mapka ”mojego” pływania. Przypomina bardziej ślad jazdy figurowej na lodowisku, niż pływania w jeziorze.
Na pewno nie płynąłem w idealnej lini prostej… ale to? Z nawrotami, pętelkami? Średnia wyszła nawet całkiem spoko, bo 2:04 na 100 m… tylko wg niego przepłynąłem 1816m !? Fakt, trasa była dłuższa, jakieś 1200m, zrozumiałbym że pokaże 1400… ale 1800, to chyba lekka przesada.
Wyjście z wody
Wychodzę i widzę Olę – od razu krzyczy coś w tym stylu: „ZAPOMNIJ O PŁYWANIU, TEGO JUŻ NIE MA. TERAZ ROWER I BIEG, TO ZNASZ I LUBISZ. TERAZ POKAŻ CO POTRAFISZ.
Ociężały zaczynam biec w stronę T1, 400 metrów, czyli jest czas na przyzwyczajenie się do innego rodzaju ruchu. Cały czas do siebie dochodzę i próbuję złapać powietrze, niestety nie do końca się to udaje (piszę to na dzień po zawodach – do teraz płuca bolą).
Strefa T1 Silesiaman
Wbiegłam w strefę zmian, jest dość ciasno, ale ja z moim czasem, mam dużo miejsca:) szybko ściągam piankę, wskakuję w buty i biegnę z rowerem. Trasa rowerowa zaczyna się od podjazdu, Ola widząc to krzyczy, bym sobie jeszcze trochę podbiegł i wsiadał na prostej. Cały w emocjach tak robię, oczywiście mały problem z jednym SPD… ostatnie co słyszę to „dawaj dawaj” – krzyczy Ola.
Silesiaman – rower
Trasa Silesiaman z uwagi na COVID i na horror drogowy w Katowicach, składała się z 4 pętli. Na każdej pętli 3 nawrotki, gdzie na dwóch hamowanie prawie do zera i jeszcze 2 konkretne podjazdy. Do tego z rana padał deszcz, więc jest jeszcze dość ślisko. Czuję, że łatwo nie będzie. Cały czas staram się uspokoić oddech, średnio to wychodzi gdy wchodzę na wyższe obroty kręcenia korbą.
Mimo kilku tych niedogodności, trasa jest całkiem fajna, podjazdom towarzyszą oczywiście takie same zjazdy:). Jest dość szeroko i można cisnąć. W pewnych momentach ciężko zachować odpowiedni odstęp, ale na większości trasy udawało się to stosować.
Okiem Oli
Na maratony, w których Marek dotąd brał udział, zabierałam książkę i czytałam dla zabicia czasu. Triathlon jest w moim odczuciu bardziej dynamiczny, a trasa na Silesiaman triathlon sprzyjał częstszemu dopingowaniu swoich zawodników. Na zawodach biegowych chyba łatwiej o indywidualizm. Na zawodach triathlonowych w wodzie wszyscy wyglądają tak samo, a nawet później na rowerze, trudno ich rozróżnić. Znaczenie ma też prędkość z jaką jadą. Zanim zorientujesz się, że nadjeżdzą Twój zawodnik, on zdąży Ci już uciec i na zdjęciu uwieczniać tylko jego plecy.
A przecież jedną z cech dobrego kibica, to poza głośnym i zdecydowanym zagrzewanie do walki, również robienie ciekawych zdjęć. Przez większość czasu, podczas Silesiamana stoję więc z wyciągniętą dłonią, próbując zrobić ujęcie roku, co najwyżej zmieniając tylko miejsce. Stoję raz po jednej, raz po drugiej stronie drogi, chwilę w cieniu, chwilę w słońcu. Różnorodność to podstawa.
Założenia
Część rowerową na Silesiaman planowałem zrobić koło 1:25. Pierwsze 5 km było najtrudniejsze, musiałem się pozbierać. To co zrobiła Ola w trakcie wyjścia z wody było naprawdę świetne, musiałem to tylko przetrawić. Po wewnętrznym monologu i stwierdzeniu, że najgorsze już za mną, nastawiłem się na walkę o jak najlepsze miejsce.
Przez długi czas nikogo nie widziałem przed sobą, ewentualnie tych, którzy kręcili już kolejne okrążenia (ale to oni mnie mijali nie ja ich;). Pierwsza piątka ze średnią 29,5 km/h była najwolniejsza. Potem się rozkręciłem.
Cały czas starałem się naciskać, nie chciałem też powtórzyć błędu z Radkowa, gdzie zawaliłem odżywianiem. Tym razem żele i cola weszły dobrze.
Realizacja
Starałem się naciskać mocno na pedały, z wysoką kadencją. Jazda była bardzo dynamiczna, z uwagi na tę dużą ilość zakrętów, nawrotek, zjazdów i podjazdów. Pamiętam tylko mignięcia wymijanych zawodników… i to jak mijali mnie. 4 pętle miały ten plus, że 8 razy mijałem miejsce, w którym stała Ola. Za każdym razem mocno dopingowała i dodawał sił.
Do tego przy 3 okrążeniu w końcu zobaczyłem moje córki, które szły już w okolicę mety by na mnie czekać.
Poza tym… to były Katowice, moje miasto. Nie tylko rodzina mnie dopingowała 🙂 To też dodawało mi sił w trakcie jazdy rowerem czy biegu.
Pogoda się mocno zmieniła w trakcie zawodów, z rana padało, chwilę przed startem było fajnie pochmurno ale bez deszczu. Z czasem, słońce coraz bardziej świeciło. W trakcie roweru dawało już się we znaki.
Wszystko poszło w miarę równo, na podjazdach zdychałem, z górki jechałem ile się dało na moim sprzęcie. Na nawrotach starałem się nie wywalić, a potem rozpędzić jak najszybciej. Trasa była trochę krótsza niż powinna, wyszło 44km, zrobiłem to w 1:23:41 (razem z T1), samej jazdy 1:20:44 i średnia 32,6km/h. Czyli zrobiłem to lepiej, niż oczekiwałem. Był to 74 czas tego dnia (na 160).
T2
Poszło sprawnie, jak zwykle przy towarzystwie Oli, praktycznie odprowadziła mnie pod T2 okrzykami zachęty. Raz, dwa zostawiłem rower, zmieniłem buty i ruszyłem. Tętno od razu mocno skoczyło i pokazało się 200 na liczniku… standardowo zapomniałem wyłączyć alertów w Garminie i musiałem szybko w biegu to zrobić.
Okiem Oli
Bycie kibicem to także sprawdzian własnej formy. Zdarza się, że trzeba przebiec aby zdążyć przed zawodnikiem, który zaraz wybiegnie ze strefy zmian. Często trzeba rzucić się sprintem wzdłuż trasy, aby na ostatniej prostej dodać sił i mocy. W jeansach, czasem sukience, z torbą czy plecakiem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo 😉
Silesiaman – Bieg
Trasa to też 4 pętle, w większości asfalt, trochę kostki brukowej i trochę udeptanej ścieżki. Dość sporo zakrętów, kilka lekkich podbiegów i zbiegów. Bieganie to moja najmocniejsza strona (przynajmniej jeszcze do niedawna). Liczyłem więc na dość fajny wynik.
Realizacja
Nogi były już dość mocno dociążone, do tego to tętno i palenie w płucach, nie napawało to optymizmem. Temperatura też już mocno wzrosła i słońce prażyło. Wybiegając z T2 złapałem wodę, dwa łyki, reszta na mnie i dalej bieg. Przez mój czas z pływania, byłem w takim momencie, że mało kto w ogóle mnie wyprzedzał, głównie to ja wyprzedzałem. Było to o tyle fajne, że dodawało motywacji. Każda następna osoba była celem, a ja się do niej przybliżałem, a potem łapałem kolejny cel. Pierwsze 2 km w tempie koło 4:25 min/km. Nie jest to dla mnie jakieś szalone tempo, jednak trud biegu już odczuwałem.
Pętle na biegu lubię, wiem czego się spodziewać, gdzie można trochę się rozpędzić, a gdzie będzie podbieg. Minusem jest to, że w zasadzie nie wiesz, wymijając kogoś, czy już go wyminąłeś… czy jest jeszcze kółko przed tobą. Starałem się biec swoje. Równym tempem, nie cisnąć na maksa, a na tyle, by utrzymać tempo na całym dystansie.
Standardowo co kółko, Ola mocno dopingowała, dzieci i rodzice również. Ostatnie kółko to już marzenie o piwie, którym Ola wymachiwała (dobrze słychać to na relacji z biegu na YouTube – link poniżej). Bieg kończę w średnim tempie 4:34 min/km. Czas razem z T2 to 48:58 i był to chyba 30 czas tego dnia.
Wpadam na metę, nawet nie zauważam że ostatnie metry biegnie za mną moja córka:). Siadam i napięcie ze mnie schodzi.
Zrobiłem TO!
Mam na koncie jakieś 10 maratonów, w tym każdy poniżej 3:30, a najlepszy w 2:55. Mam za sobą dużo półmaratonów i chyba jeszcze więcej dyszek. Był to mój drugi triathlon w życiu. No i chyba były to moje najtrudniejsze zawody. Nawet nie chodzi o zmęczenie, ale o to, co zdarzyło się na początku. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko rezygnacji w trakcie. Jeszcze nigdy nie chciałem się tak bardzo poddać jak teraz. Nie zrobiłem tego. Dokończyłem zawody i z tego 163 miejsca po pływaniu… wylądowałem na 94 w totalu. Na pewno jestem trochę zawiedziony, liczyłem zdecydowanie na lepszą lokatę… i 2 z 3 dyscyplin poszły mi całkiem dobrze. Triathlon składa się jednak z 3… była to więc duża lekcja pokory… no i zdecydowanie wiem, nad czym muszę pracować, by następny wynik był już w 100% satysfakcjonujący.
Okiem Oli
Czy udzielają mi się emocje? Jak najbardziej. Jestem wśród ludzi, którzy mają swój wielki dzień. Niektórzy debiutują, inni walczą o życiówki. Jeszcze inni się poddają, mimo że trenowali tygodniami i wierzyli jeszcze wczoraj, że wszystko jest możliwe.
Strach? Tak, oto czy w wodzie nie ogarnie Marka panika. Oto, czy etap rowerowy nie zostanie przerwany wypadkiem, w końcu osiągane na zawodach prędkości są bardzo duże. Pod tym kątem zawody biegowe były obarczone jednak mniejszym ryzykiem i mniejszym stresem.
Zapraszamy na krótką relację na YouTube, tam lepiej widać wsparcie Oli :).
Organizacja
Jeszcze tylko kilka słów o organizacji. Wszystko było fajnie przygotowane, oznaczone (chociaż strzałki na asfalcie mogłyby być trochę większe;). Kontakt z organizatorem był ok, miałem pewne wątpliwości w czytaniu mapki :). Odebranie pakietów poszło bardzo sprawnie, tak samo nie było żadnych problemów przy rozkładaniu rzeczy w strefie zmian czy ich odbiorem. Do tego woda w butelkach na każdej pętli biegowej robiła robotę… Kibiców też było dość sporo, jak na dzisiejsze czasy. Za rok widzimy się znowu.
Kolejny cel?
Triminator Radków – i próba pobicia życiówki z zeszłego roku, a tak było wtedy:
2 komentarze
Cześć
też chciałabym zadebiutować w Kato na Silesiamanie, bardzo jest głęboko?
Hej, ciężko tak naprawdę stwierdzić. Woda ma taki kolor, że przy 2 metrach dna już nie widać 🙂 zawody jednak całkiem spoko:)