Niespodziewany rozwój wypadków, 14. Krakowski Półmaraton Marzanny

Nobody is BORN as a WARRIOR! You choose to be ONE. When you refuse to stay seated. You choose to be ONE, when you refuse to BACK DOWN. You choose to be ONE, when you STAND UP! After getting knocked DOWN

Niespodziewany rozwój wypadków, 14. Krakowski Półmaraton Marzanny

Półmaraton Marzanny poprzedziły 2-3 tygodnie, które nie zapowiadały tego, co się wydarzyło. Przygotowywałem się wprawdzie solidne, ale ostatni okres zaliczam do zdecydowanie mniej udanych. Wszystko zaczęło się psuć w drugiej połowie lutego… chyba za duże ostre tempo sobie narzuciłem po biegu w Mikołowie, do tego odpuszczenie diety i zarywanie nocy… przyniosły swoje efekty…

Przetrenowanie

Biegało mi się coraz gorzej. Coraz trudniej było utrzymywać na krótkich odcinkach tempo poniżej 4min/km. Dodatkowo zaczęła odnawiać mi się kontuzja tylnej części uda – w zasadzie jakiegoś ścięgna prowadzącego od tyłka – aż po kolano.

Złamałem schemat, zrobiłem coś, co zawsze podpowiadał rozum – ale odrzucał upór. ODPUŚCIŁEM.

lepiej być niedotrenowanym aniżeli przetrenowanym

tysiąc razy to słyszałem – ale nigdy się nie zdecydowałem na taką strategię. Zawsze, mimo bólu, mimo kontuzji starałem się realizować plan co do joty. Zatrzymywałem się dopiero, gdy ból był już nie do zniesienia… Wiele razy ta strategia byłą dla mnie zgubna, powiedziałem więc DOŚĆ. Koniec z tym.

Albert Einstein

definicją szaleństwa jest wykonywanie tych samych rzeczy – oczekując innych rezultatów.

Zmiana podejścia.

Musiałem więc zmienić strategię, pora zadbać o siebie. Od 5.03 biegałem już luźne biegi, bez mocnych akcentów, długie wybiegania wcale nie długie (max 21km). Ostatnie 2 treningi po 10km (ostatnio tak krótkie treningi miałem chyba rok temu jak nie dawniej).

Wpływało to oczywiście na moje samopoczucie – to z kolei wpływało na moją dietę, która się zdecydowanie pogorszyła. Częściej pojawiały się chipsy, itp. itd. Przez to biegając nawet krótsze dystanse – czułem się „ociężały”. Biegało mi się po prostu źle, a zmuszenie ciała do biegu poniżej 4min/km było coraz bardziej odczuwalne.

Z tym również postanowiłem coś zrobić. Wróciłem w dużej części do przygody z dietą bezglutenową (ale już nie tak ortodoksyjnie jak wcześniej). W głównej mierze zrezygnowałem z: słodyczy, pieczywa (każdego – nie ważne czy jasne czy ciemne), przetworzonej żywności i owsianki. Na mym talerzu królowały grillowane potrawy, makaron kukurydziany, ryż i płatki jaglane – szczegóły opiszę w innym poście.  Wszystko było po to, bym się czuł lżej – bym mógł „odlecieć”. Czy mi się to udało? odpowiedź poniżej.

Półmaraton Marzanny

Teraz przechodzę już do samego opisu biegu. Po raz pierwszy od dwóch lat (od kwietnia 2015 i Maratonu Krakowskiego), na zawody pojechałem bez żony. W ogóle sam wyjazd był logistycznym wyzwaniem. Ola miała swój kurs na instruktora fitness, a ja miałem bieg. Wszystko ok tylko mamy dwójkę dzieci:). Na szczęście moi rodzice postanowili nam pomóc, mama została z dziećmi a tata towarzyszył mi na biegu.

Na miejscu byliśmy 9,30 – już było ciężko znaleźć miejsce pod stadionem, załapaliśmy się na płatny parking. W biurze zawodów poszło raz dwa, wszystko sprawnie i ekspresowo. Potem udałem się na zbiórkę drużyny #dzielopomocy – jak pytacie co to, to opiszę w następnym poście :).

Chwila do startu

Na spokojnie się przebrałem, rzeczy do depozytu i 10:40 na start. Chwila rozgrzewki i trzeba było szukać miejsca do startu. Na początku muszę trochę ponarzekać – znowu przypominam, strefa czasowa jest po to, by się jej trzymać. W pierwszych 2-3 liniach ustawiło się kilka osób, które chciało po prostu ruszyć spokojnym tempem. Grrr, po to są zrobione strefy czasowe np. na 1:30, na 1:40, czy na 2h… że jak chcę biec na taki czas – to staję w tej strefie. Stanie na samym początku – nie sprawi że dobiegnie się na metę szybciej, za to robi się mniej bezpiecznie. Osoby biegnące szybko – mają problem z wyminięciem takiej osoby i może to doprowadzić do kolizji.

Druga rzecz – jak umawiamy się, że start jest o 11:00 – to nie czekajmy do 11:05 aż spóźnialscy sobie na spokojnie dojdą na start. Start o 11:00 ma być o 11 a nie 5 minut później. Człowiek się stara, rozgrzewa, potem chwilę czeka na start… a ta chwila się dłuży i dłuży, zdecydowany minus wobec organizatorów. Trzeba było puścić bieg. Osoby spóźnione i tak miałyby czas na dobiegnięcie do startu – bo on przecież i tak trwał kilka minut. W końcu biegło nas 3tysiące osób. Ten minus był pierwszym i ostatnim 🙂

Początek

Półmaraton Marzanny, a przede wszystkim początek zawaliłem. Chyba nie uczę się na błędach, bo zrobiłem dokładnie to samo, co rok temu w trakcie zawodów w Łaziskach. Biegam często z pulsometrem ustawionym na alarm tętna powyżej 155bpm… i nie wyłączyłem go. Po 100 metrach zegarek już zaczął brzęczeć. Chciałem go wyłączyć i oczywiście przez przypadek nacisnąłem „stop”. Dopiero jak udało mi się wyłączyć ten alert, zauważyłem ten stop… wznowiłem. Niestety po pierwsze byłem już ze 100metrów dalej, po drugie minęło już ze 30-40 sekund. Od tego momentu matematyka stała mi się bliższa niż zazwyczaj. Za każdym razem jak przebiegałem znak danego kilometra – musiałem do czasu jaki mam, dodawać 40 sekund i następnie odejmować od czasu założonego – by wiedzieć w jakim jestem momencie.

Teraz na moment wrócę jeszcze do podróży autem – zrobiłem sobie ściągę na ręce z planowanymi międzyczasami. Miałem w planie w końcu policzyć się z tym 1:25:00, z którym nie udało mi się na Silesii. Wymagane tempo to 4:00min/km, czyli tyle ile ostatnio ciężko było mi wyciągnąć. Niby w praktyce łatwo jest sprawdzać międzyczasy. 1km 4min, 2km 8min, 3 km 12min – ale czasami będąc na19km myli się nawet jak mam na imię :P. Teraz doszło do tego jeszcze to dodawani sekund:).

Motywacja

Na ręce miałem również inne rzeczy: hasła motywacyjne. Coś, co miało mnie zagrzewać do walki i każdą sekundę – o często to moja psychika zawodziła. Stąd słowa: MOC, SIŁA, WALKA, DO BOJU. Pojawiło się też coś, co zawdzięczam audiobook’owi który ostatnio słuchałem Larssona o treningu mentalnym. Miałem napisać sobie najpierw „NIE PODDAWAJ SIĘ” . Jednak często nie słyszymy słowa NIE, wszyłoby „PODDAWAJ SIĘ” – a tego raczej chciałem uniknąć, stąd po prostu „DASZ RADĘ” i „JESTEŚ ASEM”.

Może ktoś pomyśli że to głupota. Ale dla mnie zdecydowany bodziec motywacyjny – i nie bez przyczyny napisany na lewej ręce. To tam jest zegarek, na który często w trakcie biegu spoglądam – i kątem oka widziałem te napisy. No dobra, przyznam się 😛 było coś o czym sam nie pomyślałem pisząc je na początku 😀 rano było tylko 4stopnie C, bieg zacząłem więc w rękawiczkach 😀 ale… w sumie i tak zewnętrzna motywacja zwykle jest ważna dopiero w drugiej połowie biegu – kiedy to biegnie się bardziej sercem niż nogami.

Odpowiednie buty na Półmaraton Marzanny

Kolejna ważna rzeczy, na którą wpadłem dzień przed biegiem – wahałem się, które buty zabrać – czy NB Zante (szybkie, z odpowiednią amortyzacją, ale ważące ze 240 gram) czy Nike Zoom LT3 (bardzo szybkie – z minimalną amortyzacją, za to ważące jakieś 150 gram). W Zante obawiałem się o utrzymanie prędkości… za to w Nike – o dobiegnięcie. Stwierdziłem że w sumie tak bardzo na wyniku mi nie zależy… więc czemu nie postawić wszystkiego na jedną kartę – najwyżej padnę i nie ukończę – wybrałem więc NIKE.

No to lecimy…

Wracając do biegu – pierwszy km Półmaraton Marzanny był super – bo z wiatrem w plecy, 3:43min/km, potem jeszcze kawałek drugiego również… po zakręcie nagle BACH !. prosto w twarz mega ostry wiatr, wysiłek liczony razy dwa, na szczęście podobnym tempem biegło dość dużo osób i w grupie jakoś dawaliśmy radę przeciw wiatrowi. Kolejne kilometry tempem w okolicy 3:55.

Na 6km pierwszy niewielki podbieg i znowu wiatr w twarz, przez co pierwszy raz 4:00 się pojawiło na zegarku, czyli tempo jakie miałem utrzymywać przez cały bieg. Gdzieś podświadomie czułem – że z uwagi na moje… nazwijmy to delikatnie, problemy motywacyjne pod koniec biegów, musiałem zrobić sobie zapas czasu, który mógłbym „konsumować” pod koniec. Stwierdziłem że biec 4min/km na początku – to nie problem, ale na końcu… może być. Za to biec 4:10 czy nawet 4:15 na ostatnich kilometrach… jest to coś, co zrobię na luzie. Po 6-tym kilometrze poczułem się jeszcze bardziej pewny w mojej strategii, do tego wiatr w plecy i 7,8 km w 3:47/3:48. Nadwyżka była w okolicy 50 sekund od planowanej życiówki.

Co w tym było najlepsze… to to że biegłem z lekkim zapasem, czułem że mogę szybciej, ale w końcu udało mi się zapanować nad moim EGO, poskromić je trochę. Dopiero 11 kilometr o 2 sekundy powyżej 4:00 (podbieg na most + żel + punkt z wodą) i powrót do dobrego tempa.

Pierwsze problemy

Gdzieś od 13km zacząłem odczuwać coś na stopie – już wiedziałem że będzie blaza, ale ostatni trening mnie na coś takiego przygotował. Dałem radę odsunąć ból gdzieś w inne miejsce umysłu i się nim po prostu nie przejmować. Przez kilka dni będzie bolało, a potem po prostu przejdzie 🙂

Najtrudniejszy był 17 i 18 km, wzdłuż rzeki – z wiatrem centralnie w twarz, z trudem wybiegane 4:08 i 4:09… i to jest właśnie to, przed czym obroniła mnie moja strategia. Gdybym na początku mając dużo sił, trzymał tempo 4:00.. a przy tym 17 i 18 km nagle odpadł na 4:08 – bo wiatr był naprawdę mocy – to nagle wszystko posypałoby się jak domek z kart. Moja psychika zaczęła by mi podpowiadać że wszystko stracone, już nie nadrobię tych łącznie 16 sekund… a jak już nie nadrobię to pewno będzie więcej niż 1:25:00, a jak będzie więcej, to co za różnica że będzie 1:25:01 czy 1:25:59… i tak dalej i tak dalej, spirala negatywnych myśli by się tylko nakręcała. A tak, miałem zapas – i spokojnie kontynuowałem bieg.

19 i 20 znowu w 3:56… nie chciałem szybciej bo – tutaj uwaga, chciałem zostawić resztki sił na finisz… i co? i ostatni kilometr był najtrudniejszy, włożyłem w niego najwięcej energii, najbardziej się motywowałem i najbardziej zmęczyłem – i w ile pobiegłem ten ostatni km??

w 4:00 min/km. Tak, dużo wolniej niż poprzednie dwa, ale znowu – centralnie pod wiatr – gdyby było z wiatrem, to było by pewno poniżej 3:40, bo naprawdę dałem z siebie wszystko.

Upragniona Meta: Półmaraton Marzanny

Wpadłem na metę z wysoko uniesionymi rękoma – jak widziałem 1:23:36 – mega radość, mega duma, mega szczęście. Nie spodziewałem się takiego czasu, marzyłem o 1:25:00 i przed biegiem wziąłbym ten wynik w ciemno. Spotkała mnie niezwykła niespodzianka… w zasadzie nie tyle spotkała mnie – co PORZĄDNIE NA NIĄ ZAPRACOWAŁEM. Teraz przyszedł moment na radość, na pofolgowanie sobie… a od poniedziałku – powrót do treningów :).

TUTAJ znajdziesz opis 2018 Półmaraton Marzanny

10 komentarzy

  1. Anna Sawiec pisze:

    Świetna relacja :). Miałam wrażenie, zeczytam swoją historię. Tylko tempo trochę mniejsze. Ale dokładnie tak to wyglądało. Dobry poczatek, na pierwszych 10 km minuta zapasu, potem bulwary i wiatr i ostatni kilometr, jakby w ołowianych butach.

    • TheSor pisze:

      Cieszę się bardzo że Ci się podobało i że odnalazłaś w tym fragmenty swojego biegu:) tak naprawdę tempo jest na drugim miejscu:) zawsze znajdzie się ktoś kto biega szybciej lub wolniej, ale najważniejsze jest to, by walczyć z samym sobą i by być lepszym od siebie z dnia poprzedniego:) pozdrawiam serdecznie

  2. Piotr pisze:

    Marek świetna robota. Dobrze piszesz, czyta się jak powieść sensacyjną ;), Twoje bieganie jest mega. Inspirujesz. Podziwiam. Tak trzymaj. Piotr (ex-sąsiad;-) )

    • TheSor pisze:

      Dziękuję bardzo. Bardzo miło to słyszeć:) daje siłę i do biegania i do pisania:) pozdrawiam serdecznie!

  3. MATEUSZ pisze:

    Zamiast pisać sobie motywacyjne hasła na palcach, polecam się po prostu lepiej przygotować. Powtarzanie sobie w myślach pojedynczych słów raczej nie pomoże nam w walce z długiem tlenowym.

    Gratulacje czasu, połówka poniżej 1:25 to już jest fajne bieganie.

    • TheSor pisze:

      A nie myślisz, że to jest właśnie forma przygotowania, tylko że psychicznego? Wielu sportowców używa w trakcie biegu takiej formy 'mantry’ np. Paula Radcffe bijąc rekord świata w maratonie właśnie pociągnęła tak mocno, bo była też silna psychicznie i mantra pomogła jej nie myśleć o bólu?

  4. aleksandra pisze:

    Podziwiam zaangażowanie 😀 Właśnie zastanawiałam się jak taki bieg wygląda z perspektywy prawdziwego biegacza i widzę ze to naprawdę ciężka praca i walka. Gratulacje! 🙂
    Ciekawe byłoby tu zestawienie mojego punktu widzenia, osoby która nigdy nie biegała i była tydzień przed biegiem na 6km truchcie. Celem było dobiegniecie bez przejścia do marszu i brak kontuzji. Ustawiłam się na końcu, pierwsze 10 km powolutku oglądałam widoki i rozmawiałam z innymi biegaczami a pozniej przyspieszyłam i aż do mety wyprzedzalam, finiszujac tez w sprincie, czas 2.15 a sekund nie pamiętam, cele osiagniete i jestem z siebie chyba tak dumna jak Ty 😀
    Rzeczywiście, każdy ściga się ze sobą i ze swoimi slabosciami.
    Gratulacje! 😀

    • TheSor pisze:

      Wow, czyli przed półmaratonem pierwszy raz przebiegłaś 6km i rzuciłaś się na 21km? Podziwiam odwagę i czas świetny jak na takie podejście do sprawy. Uprawiasz jakieś inne sporty? Naprawdę szacunek, a planujesz dalej biegać? Cieszę się że podobał Ci się mój opis:)

      • aleksandra pisze:

        Dzięki 🙂 tak, uprawiam inne sporty i codziennie trenuje, ale ten bieg tak mi sie spodobal ze dokladam raz w tygodniu dlugie, powolne bieganie, moze ta miłość jeszcze rozkwitnie 😀
        I napewno pójdę kibicowac na maraton bo atmosfera wśród biegaczy jest niesamowita 🙂

        • TheSor pisze:

          Polecam, na maratonie atmosfera jest zwykle jeszcze lepsza, a odczucia po przekroczeniu mety… nie do opisania 🙂

Leave a Reply